20 06 2021

Mogłem kopać w piłkę, postawiłem na matę.

sędzia A.Wroński.JPG
Andrzej Wronski - mistrz olimpijski.jpg

To był 1988 rok. Zbliżały się igrzyska olimpijskie w Seulu i w redakcji tygodnika Wiadomości Sportowe zapadła nieuchronna decyzja. – Weźmiesz Grzegorz delegację i udasz się do Zakopanego. Tam przebywa kadra polskich zapaśników. Posiedzisz ze dwa dni z chłopakami i zrobisz materiał. Pamiętaj tylko o tym, by im nie przeszkadzać w robocie. Oni mają wykuwać formę na medal…

Cóż było robić. Wziąłem delegację i udałem się do zimowej stolicy Polski. Rozpytałem się kogo trzeba i dotarłem do ćwiczących w pocie czoła zapaśników. Andrzeja trudno było z kimkolwiek pomylić, choć wtedy jeszcze tylko z racji wyróżniającego go wzrostu.

Pomny rad udzielanych przed wyjazdem starałem się nie przeszkadzać. Do Andrzeja dotarłem, jednak rozmowa siłą rzeczy musiała być ogólnikowa. Andrzej wtedy mówił tak: - Pochodzę z Kaszub, niewielkiej miejscowości, żadnej tam metropolii. Zapasami zająłem się w klubie Morena Żukowo. Mogłem też kopać piłkę, wybór jednak nie był zbyt rozległy. I dlatego postawiłem na matę. A teraz pojadę na igrzyska. Na co mnie stać? Nie wiem do końca…

Dalej już poszło, materiał zrobiłem. Dziś, gdy z Andrzejem wspominamy ten czas Tur z Kaszub mówi tak: - A co innego mogłem wówczas powiedzieć? Nie byłem – co prawda – zawodnikiem anonimowym, jednak po stronie zdobyczy miałem właściwie tylko wygrany turniej Pytlasińskiego.

Pytlas był ważny w zapaśniczej hierarchii, jednak to tylko turniej.

Igrzyska w Seulu zaczęły się dla Andrzeja planowo bo od wygranej z zawodnikiem z Kanady. Ale zaraz potem przyszedł prysznic…

- Z Gedehaurim z Gruzji walczyło mi się niezgorzej, jednak w pewnej chwili w głowie się coś zakotłowało i po ułańsku postanowiłem go rzucić. Wyszło tak, że wylądowałem na plecach.

Gdyby w Seulu obowiązywały współczesne regulaminy, kariera Andrzeja potoczyłaby się zgoła inaczej. Dziś bowiem każda porażka wyklucza marzenia o finale, a bić się można jedynie o brąz. Wtedy jednak obowiązywał podział na grupy. Andrzej dwukrotnie zwycięża, a Gruzin gubi się kompletnie.

- Zostałem mistrzem olimpijskim. Po ośmiu latach powtórnie.

Lakonicznie to zabrzmiało i nad wyraz skromnie. O ile mnie pamięć nie zawodzi Andrzej jest jednym z trzech zaledwie polskich sportowców reprezentujących sporty walki, którzy wywalczyli dwa złote medale olimpijskie. To on, dużo wcześniej Jerzy Kulej w boksie oraz Waldemar Legień – judoka złoty w Seulu i Barcelonie. Wroński jest jednak jedynym, który swoje złoto zdobywał w odstępie ośmiu lat, a w dodatku podczas obowiązywania dwóch totalnie odmiennych systemów politycznych. Ponieważ polityki ze sportem mieszać nie wypada, tę informację traktujemy wyłącznie w kategorii ciekawostek.

Sportowcy są różni, odmienne też posiadają cechy charakteru. Reprezentują też różny poziom odporności psychicznej. W jednej przestrzeni Andrzej Wroński jest sportowcem zdecydowanie unikatowym. Chodzi o tak zwaną umiejętność zwyciężania w decydujących momentach. W tym momencie przychodzi na myśl wybitny przed laty oszczepnik, Janusz Sidło. Zwyciężał w dziesiątkach międzynarodowych mityngów, a gdy przychodziło do igrzysk coś nie zaskakiwało. Z bodajże pięciu startów olimpijskich przywiózł jeden srebrny medal. Z Andrzejem jest inaczej…

- Jakoś tak miałem, że podczas tego najważniejszego startu potrafiłem się maksymalnie skoncentrować. W mojej karierze do ostatecznego starcia podchodziłem z siedem razy i tylko raz zostałem pokonany. To cieszy, ale trzeba pamiętać, że to czasy zdecydowanie minione. Trzeba żyć teraźniejszością…

Teraźniejszość tymczasem w przestrzeni sportowej nie jest zbyt radosna. Sport nie dominuje, zszedł zdecydowanie na drugi plan. A skoro sport, to i zapasy. Jak z tym niekorzystnym zjawiskiem walczyć?

- Czas biegnie nieubłaganie. Odnoszę wręcz wrażenie, że biegnie coraz szybciej. Inni chyba też tak myślą i po prostu nie mają tego czasu na tyle wystarczająco, by się w sport zaangażować. Co gorsza, ludzie też coraz mniej śledzą sport. Stawiają raczej na imprezy, krótkie, może dwie godziny widowiska. Tymczasem zapasy, a już zwłaszcza duża impreza to widowisko rozciągnięte na kilka dni. Jedna, druga walka, półfinał, finał. Czasochłonne to. MMA to dwie godzinki. Jeden bije się z drugim, ten na czerwono, ten na niebiesko, leje się krew i ludziska to kupują. Mogę nie ekscytować się taką formą rywalizacji, jednak trybuny są pełne i kasa się zgadza. Dynamika…

Kasa kasą, dynamika dynamiką. Miłość do zapasów jednak jest najważniejsza.

- Zapaśnicza mata. Magiczny okrąg, na który wchodzą zapaśnicy i każdy usiłuje rywala przekonać do uznania własnych argumentów. To jest zaczarowane miejsce, które wabi, kusi kolorytem tajemniczości. Teraz przebywam na moich ukochanych Kaszubach i sędziuję dzieciakom, które rywalizują w mistrzostwach regionu. Trzeba widzieć to wszystko, by cokolwiek powiedzieć. Cieszę się, że mogę tu być. Właśnie z dzieciakami, które siłą rzeczy dalekie są od zmanierowania, złych wpływów. Mam głęboką nadzieję, że niektóre z nich chociaż po części pójdą w moje ślady. Przecież ja też tak zaczynałem w tym Żukowie.

Historię opowiedział Grzegorz Pazdyk, zilustrował fotografiami Jan Rozmarynowski, a kandydatowi dodatkowe pytania zadał Piotr Werbowy.

wywiad-wronski.jpg

Na zapaśniczej macie
- Jak podsumowałby Pan kończącą się kadencję Prezesa PZZ. Czy jest Pan z niej zadowolony, czy może znajdzie się coś, co można było zrobić lepiej?

Andrzej Wroński
- Zacznę od kwestii sportowej. Uważam, że obroniliśmy się sportowo szkoda tylko, że mamy mniej nominacji Olimpijskich niż w Rio. Co do samego zarządzania związkiem, to postrzegam to trochę mniej optymistycznie. Cieniem na tej kadencji kładzie się spór i przyłożenie przez Prezesa ręki do zerwania umowy z KLZ, do czego sam przyznał się w jednym z wywiadów. Dla mnie to ewidentnie jest porażka tej kadencji. Od kuchni widzę jak PZZ został delikatnie mówiąc przejęty przez kilka osób. Członkowie zarządu nie maja wpływu praktycznie na nic, a o wielu rzeczach jesteśmy często informowani po fakcie. Trzeba pamiętać, że środowisko nas wybrało abyśmy współrządzili, tym czasem mamy coraz mniej do gadania. Jest dużo niejasności i dziwna czasem zmowa milczenia, dużo negatywnego jadu miedzy członkami zarządu, jeśli ktoś ma odmienne zdanie, lub za dużo pyta, to szuka się sposobów jak go usunąć lub jak ominąć jego zdanie. Tak być nie powinno, tak zapasów nie odbudujemy.

Na zapaśniczej macie
- Mamy piękne wyniki w zapasach kobiet i to w każdej kategorii wiekowej. Mamy coraz lepsze wyniki w stylu wolnym. W każdym z tych styli mamy po dwie kwalifikacje olimpijskie. Co się dzieje w stylu klasycznym, który kiedyś był potęgą, a dziś nasi klasycy coraz rzadziej przywożą medale z turniejów kontynentalnych czy światowych. W środowisku zapaśniczym można spotkać się z opiniami, że ta sytuacja to pokłosie nieprzedłużenia kontraktu z trenerem Maksymiukiem i powołanie w jego miejsce trenera Bazorkina, który nie dość, że nie wniósł nic nowego do naszych zapasów klasycznych, to skonfliktował środowisko wewnątrz kadry i nie zadbał o ciągłość jeśli idzie o młode pokolenie zawodników. Jak Pan odnosi się do takich opinii i jaki ma Pan – jako były zawodnik grecko-rzymskiego stylu - pomysł na poprawę tej sytuacji?

Andrzej Wroński
- Co do pierwszej części pytania, trzeba jasno powiedzieć, że powołanie Bazorkina na trenera kadry  cofnęło polskie zapasy klasyczne o kilka lat. Niestety teraz zbieramy tego żniwo. Bezpodstawna była dymisja Maksymiuka, jestem pewien, że gdyby był do dzisiaj trenerem to na pewno byłoby więcej kwalifikacji olimpijskich. Faktycznie styl prowadzenia drużyny narodowej p. Bazorkina w ogóle nie odnalazł się w polskich realiach, co przełożyło się na podział i złą atmosferę wśród zawodników i trenerów klubowych.

Co do drugiej części pytania. Sposobem na poprawę poziomu szkolenia jest przede wszystkim praca klubowa. Nie można zaczynać budowy domu od dachu, tak jak robiło się do tej pory. Nie jest też rozwiązaniem wymiana trenera głównego, bo to nie znaczy, że kryzys będzie zażegnany. Takie myślenie to błąd. Kluby potrzebują pomocy centralnej. PZZ musi się włączyć w odbudowę struktur klubowych, bo to przecież kluby dostarczają zawodników do kadry. W kadrze powinniśmy ich jedynie doszlifowywać. Wystarczy popatrzeć na wyniki najmłodszych grup, gdzie zawodnicy do kadr dostają się bezpośrednio z klubów. W rywalizacji międzynarodowej jest słabo. Praca z kadrą i uczestnictwo w kadrze potem te różnice lekko niweluje, a my na starcie już w młodzikach czy kadetach powinniśmy mieć kilka talentów, które wychodzą od trenerów klubowych i są w stanie rywalizować z zawodnikami ze wschodu. Chciałbym, aby na taki efekt był ustawiony cały system szkolenia.

Na zapaśniczej macie
- Liga, liga i jeszcze raz liga. Czy według Pana powinna istnieć? Jeśli tak, to jak powinna wyglądać, jak powinna być zorganizowana Pana wymarzona liga zapaśnicza?

Andrzej Wroński
- Trzeba sobie jasno powiedzieć. Bez ligi nie ma zapasów!!! KLZ to była liga na najwyższym poziomie, pod względem organizacyjnym i sportowym. To była wielka promocja samej dyscypliny, a i zawodnicy, czy zawodniczki nie objęci szkoleniem centralnym zawsze mogli liczyć na jakieś pieniążki. Dodatkowo, w lidze startowali medaliści imprez kontynentalnych czy światowych, więc i rywalizacja z nimi dawała naszym sportowcom doświadczenie, które dziś można zdobywać jedynie za granicą. Nawet władze UWW i sam Mistrz Karelin z zainteresowaniem przyglądali się temu pionierskiemu projektowi. Mało tego, Polski Związek Zapaśniczy nie wydał ani złotówki na jej działalność, a w zamian miał darmową promocję. Czy trzeba czegoś więcej? Jeśli miałbym sobie wyobrażać ligę, to z delikatnymi korektami marzę, aby wyglądała właśnie tak jak KLZ. Głupotą było „wkładanie kija w szprychy” tego projektu i zerwanie umowy na jego kontynuację. Jak powiedziałem wcześniej, to niewybaczalny błąd, który kładzie się cieniem na tej kadencji Prezesa Suprona.

Na zapaśniczej macie
- Liga KLZ była i pewnie do dziś jest postrzegana jako jedna z najlepszych promocji zapasów.
Dzięki KLZ zapasy istniały praktycznie co tydzień w ramówce telewizyjnej i prasowej, dziś można trafić na krótkie reportaże o zapasach przy okazji dużych wydarzeń, lub dzięki lokalnym mediom, które „czasem zaglądają” do hal klubów zapaśniczych. Jaki ma Pan pomysł na rozszerzenie promocji zapasów w mediach?

Andrzej Wroński
- Jestem w sporcie czterdzieści lat i wiem, że centralizacja prowadzi do ruiny. W odbudowę zapasów muszą być zaangażowane kluby, ale przy współpracy i ze wsparciem pieniężnym PZZ. Jeżeli nie wypromujemy zapasów w terenie, to zapomnijmy żeby ktokolwiek o nas gdziekolwiek wspomniał. Za wszelką cenę musimy wskrzesić ligę z prawdziwego zdarzenia na wzór KLZ prawdopodobnie bez Damiana, bo z tego co wiem Prezes Fedorowicz zraził się do środowiska, „położył krzyżyk” na zapasy i zajął się biznesami. Mistrzostwa Polski Seniorów muszą wrócić do dawnej oprawy. To ma być święto zapaśnicze i elitarne zawody ogólnopolskie z transmisją telewizyjną. Tutaj wielkie ukłony dla Zgierza za organizacje jednej z imprez. Pamiętamy mecz Polska vs Reszta świata, dlaczego dzisiaj aktualny Prezes nie robi takich imprez? Ponadto ligi makroreginalne, międzynarodowe campy dziecięce. W tej kwestii możemy uczyć się od Judo. No i bardzo ważna sprawa, to informacje do prasy. Rzecznik prasowy piszący komunikaty z ważniejszych zawodów. Jeśli prasy się nie informuje, prasa nie pisze. W tej ilości dyscyplin jaka jest do wyboru dla widzów musimy się przebić i pokazać atrakcyjność zapasów. To są pomysły, które na pewno pomogą w promocji dyscypliny.

Na zapaśniczej macie
- Do promocji potrzebne są pieniądze. Jak planuje Pan dotrzeć do sponsorów i czym przekonać ich do inwestowania w tą piękną dyscyplinę?

Andrzej Wroński
- I tutaj wraca temat KLZ, mieliśmy wspaniały produkt medialny bez wyłożenia złotówki, pieniądze leżały na macie, a teraz wszystko trzeba budować od nowa. Żeby zbudować produkt godny zaufania potrzeba kilku lat, pieniądze nie pojawią się od razu musimy zbudować markę „Zapasy”, musimy zatrudnić fachową firmę, która wyznaczy nam prawidłową drogę która powinniśmy zmierzać. Od lat mówi się o rzeczniku PZZ, którego do tej pory nie ma. A co do sponsorów. Musimy dbać o tych,  co mamy. Co chwilę widzę na profilu PZZ, że jest kolejna umowa ze sponsorem strategicznym, tylko szkoda że jako członek zarządu nie jestem informowany o żadnych szczegółach takich umów. Czy sponsor strategiczny zaczyna się od 20 tys. rocznie, czy od miliona? Nie mamy informacji, czy firma, która staje się sponsorem strategicznym ligi wyłożyła pieniądze na zorganizowanie zawodów, nagrody, czy też dała 20 tys. i za taki ekwiwalent sprzedano jej tytuł „sponsora tytularnego”. Nie wiemy czy na zakończenie kadencji – jak to bywa i w polityce - mydli nam się oczy wielkim sukcesem marketingowym, którego nie było przez cztery lata, czy są to realne pieniądze, które trafią do klubów i zawodników. Jest to smutne i trochę samolubne zachowanie ze strony Prezesa Suprona.

Na zapaśniczej macie
- Szkolenie młodzieży to kolejny punkt, o który chciałbym zapytać. Jaki ma Pan plan na pozyskanie „narybku” sportowego do zapasów?

Andrzej Wroński
- Tak jak wspomniałem wcześniej, PZZ musi zaangażować środki w rozwój klubowy. Przyszły trudne czasy dla klubów sam prowadzę klub więc wiem. Zapasy to ciężki sport i dzisiejsza młodzież się nie garnie, wolą inne, łatwiej dostępne i mniej wymagające rozrywki. Program Prezesa Suprona „Zapasy w każdej szkole” na pewno działa pozytywnie na pozyskiwanie narybku, ale to wciąż za mało.

Problem moim zdaniem tkwi też w samym sposobie szkolenia. Powinniśmy go przemyśleć i przekonstruować. Uważam, że stary model szkolenia początkowego za dużo narzuca specjalizacji zapaśniczej i dzieci się szybko zniechęcają, trzeba wspólnie wypracować program szkoleniowy, gdzie w początkowej fazie będzie dużo zabaw, mocowania itp. Z tego co się orientuję, jest w Polsce kilku młodych trenerów klubowych, którzy sami zaczęli iść tą ścieżką. Młodzież powinna trenować z uśmiechem na ustach, bez psychicznych, czy nadmiernych fizycznych obciążeń. To tyle jeżeli chodzi o najmłodszych.

Mam wrażenie, że najbardziej zaniedbana pod tym względem jest grupa juniorów. W ciągu roku mamy jeden turniej krajowy w tej grupie, a zaledwie od dwóch lat Wałbrzych organizuje Memoriał Władysława Dąbrowskiego i to wszystko, co PZZ przewiduje dla tej grupy. Dwoma turniejami w roku bardzo ciężko będzie dorobić się solidnych juniorów, nie mówiąc o utrzymaniu zaplecza dla seniorów. Wiek juniorski to wiek, kiedy młodzi muszą podjąć życiowe decyzje, czy poświęcić się treningom, czy podjąć pracę. W wielu przypadkach wygrywa życie codzienne. Brak oferty dla juniorów nie pomaga w podjęciu decyzji korzystnej dla zapasów. W mojej ocenie odgórnie powinna zapaść  decyzja o pomocy finansowej dla klubów, które będą organizowały tego typu zawody. Kluby muszą mieć konkretną ofertę z PZZ, a na pewno coś drgnie w tej kwestii. Gratyfikacje finansowe, choćby na nagrody muszą się znaleźć w budżecie PZZ.

W mojej ocenie warto też wspierać prywatne, oddolne inicjatywy tak jak Underhook Camp Radka Grzybickiego, który chce pokazać młodym sportowcom jak wygląda praca zawodnika na poziomie mistrzowskim, jakim zapleczem dysponuje i jak powinien podchodzić mentalnie do pracy sportowca. To bardzo przydatna praca, bo spośród takich zawodników, profesjonalnie podchodzących do uprawiania sportu będzie można wyłowić te „perełki” do oszlifowania. Przygotowanie techniczne i mentalne nastawienie będą już mieli wypracowane. Z takimi zawodnikami po prostu będzie się inaczej pracować, kiedy zrozumieją po co uprawiają sport zapaśniczy. Trzymam za ten projekt kciuki. Ciekawym projektem jest też Mobilny Camp trenerów Antczaka i Kreta. Oni poszli trochę w innym kierunku, chcą nauczyć zawodników rygoru turniejowego i obniżyć ich stres związany z rywalizacją. To również potrzebna praca, bo często Mistrzowie lub zdobywcy Pucharu Polski wychodzą na matę przeciwko zawodnikom ze wschodu i palą się na starcie. Poziom stresu niweczy całą pracę nad techniką. Innym ciekawym projektem jest to o czym już wspomniałem wcześniej, a mianowicie praca z dziećmi. Takie wyzwanie podjął w Radomsku Trener Konrad Terka. Nie wiem, czy w Polsce jest jeszcze jakaś grupa pięciolatków, która trenuje zapasy. Nie w formie treningu zapaśniczego, a właśnie w formie zabaw z elementami zapasów. Nawet niektóre ćwiczenia są zaczerpnięte z treningu zapaśniczego, ale przeważa zabawa i rywalizacja między dzieciakami. To kolejna inicjatywa, która warta jest obserwacji i w zależności od efektów, zaszczepienia i dofinansowania w innych klubach.

W takich inicjatywach chciałbym szukać możliwości pozyskiwania narybku do zapasów. Takie inicjatywy powinny być zauważane, monitorowane i z takich doświadczeń powinniśmy korzystać, oczywiście wspierając je finansowo.

Na zapaśniczej macie
- Istnieją opinie, że jako PZZ mamy małą siłę przebicia na tle innych federacji jeśli idzie o możliwość odwołania się od werdyktów sędziowskich. Czy ma Pan jakiś pomysł na zmianę tej niekorzystnej dla nas i czasem krzywdzącej zawodników sytuacji?

Andrzej Wroński
- Polityka była jest i będzie w sporcie. W tej kwestii niestety mamy związane ręce. Nie będę obiecywał potęgi sędziowskiej, jak to robił w poprzednich wyborach mój konkurent, bo to jest niewykonalne by w ciągu jednej kadencji zmienić tą sytuację. Natomiast jest pewne, że PZZ musi poświecić więcej czasu i środków na szkolenie sędziów. Po ewentualnej  wygranej w wyborach wraz z zarządem będę chciał się zastanowić nad zmniejszeniem liczby sędziów na podwórku krajowym. W zamian ci sędziowie, którzy będą chcieli poświęcić swój czas na zdobywanie wiedzy i szkolenie się powinni dostać dużo większe apanaże. Mam nadzieję, że poziom sędziowski wtedy się zwiększy. To z kolei może się przełożyć na ilośc sędziów olimpijskich i nasze federacyjne wpływy w szeregach sędziowskich.

Tak na marginesie, czasem mam wrażenie, że jako dyscyplina zatrzymaliśmy się w czasie. Oczekiwania czy to wynikowe czy wysokiego poziomu sędziowskiego mamy wygórowane, ale nie idzie za tym wkład finansowy. Jest taka stara zasada w biznesie i trochę można ją przełożyć na związek sportowy i samą dyscyplinę. Jeśli chcesz wyciągnąć, oczekujesz efektów, to trzeba też włożyć, zainwestować. Mamy bardzo dużo dobrych działaczy w terenie, mamy trenerów dajmy im narzędzie, a sami dźwigną tą dyscyplinę. Musimy działać wspólnie i wspierać się wzajemnie w każdym z najmniejszych klubów, bo z takich klubów często wychodzili mistrzowie. Niestety Warszawa nie wie, co się dzieje w Żukowie, Myślenicach, Nawiadach czy Szczuczynie. To się musi zmienić.

Na zapaśniczej macie
- Czy ma Pan jeszcze jakieś cele, które pominąłem w pytaniach, a które stawia Pan sobie po ewentualnej wygranej?

Andrzej Wroński
- Przede wszystkim na nowo trzeba scalić środowisko zapaśnicze i postawić na transparentność. Niedopuszczalne jest to, co się dzieje teraz, że członkowie zarządu nie maja dostępu do informacji związkowych, że decyzje podejmowane są jednoosobowo bez konsultacji z zarządem, a już nie wspomnę o konsultacjach ze środowiskiem. Chciałbym, aby raz na jakiś czas organizowane były sympozja, gdzie trenerzy, czy działacze klubowi mogliby przedstawiać problemy z terenu, z jakimi się borykają. W grupie siła, więc jeśli ktoś miał podobne problemy będzie mógł doradzić, a jeśli problem będzie systemowy, to wtedy PZZ mógłby zadziałać w odpowiedni do swoich możliwości sposób, czy to w ministerstwie, czy to za pomocą odpowiednich uchwał, czy decyzji. Tak wyobrażam sobie drużynową pracę dla dobra Polskich zapasów.

Chcesz byćna bieżąco?

dodaj

* Osobie, która przekazała dane Administratorowi Danych, przysługuje prawo do nakazania “zapomnienia danych”. W każdej chwili może ona zdecydować o wypisaniu się z newslettera poprzez kliknięcie w link przesylany wraz z newsletterem i usunięciu swojego adresu e-mail z bazy danych