21 06 2021

Innym nie zawsze udaje się tyle osiągnąć.

Dekoruje A.Supron.JPG
A.Supron i E.Najmark.jpg
Andrzej Supron.JPG

Pierwszy raz zobaczyłem go w 1970 roku w … telewizji. Został wyróżniony wyborem do najlepszej dziesiątki sportowców Warszawy, co było nagrodą za zdobyty złoty medal w mistrzostwach Europy juniorów.

Osiemnastolatek swobodnie czuł się wśród starszych sportowców, w kilku przypadkach prawdziwych gwiazd. Można było jednoznacznie odnieść wrażenie, że i on gwiazdą zostanie. Twarzą w twarz stanęliśmy w 1988 roku. Wtedy to Andrzej opowiedział mi o swojej karierze, która od momentu przystąpienia do pierwszego treningu w szkole podstawowej trwała równo 25 lat. Spotykaliśmy się na warszawskim Starym Mieście, przeważnie w restauracji Kmicic. I tam Andrzej snuł swoją opowieść. Jedno było zadziwiające  - nie korzystał z żadnych notatek, z żadnych zarejestrowanych na piśmie źródeł. Wszystko mówił z absolutnej pamięci. Wymieniał swoje walki na najpoważniejszych turniejach jedna po drugiej, sypał nazwiskami, podawał wyniki punktowe. Absolutnie z głowy, niczym się nie podpierając. Jego „zeznania” weryfikowałem później wertując prasę sportową. Wszystko zgadzało się co do joty, co do punkciku.

- Pamiętam te nasze spotkania – wspomina Andrzej. – Powstał z tego cały cykl artykułów w tygodniku Wiadomości Sportowe. Wtedy cała kariera sportowa przesunęła mi się przed oczyma.

Z Andrzejem rozmawiałem niedawno. Zadałem klasyczne, oklepane wręcz pytanie, właściwie dwa w jednym. – Jak oceniasz swoją sportową karierę z perspektywy czasu i czy teraz – mając bogatsze doświadczenie życiowe coś byś w niej zmienił?

- Zastanawiam się nad tym czasami i z reguły zawsze dochodzę do podobnego wniosku. Myślę, że wszystkie decyzje, jakie w życiu podjąłem – mówię, naturalnie o kwestiach sportowych – były prawidłowe, a zatem dobre i dla mnie korzystne. Uważam się za człowieka spełnionego. Oczywiście, mógłbym to i owo cokolwiek poprawić, doszlifować, bo człowiek z wiekiem dojrzewa i wyciąga wnioski. Generalnie jednak sport dał mi dużo szczęścia. Jestem zdrowy i nadal mam szczęście i przywilej pozostawać przy swojej ukochanej dyscyplinie sportu, a ten błogi stan trwa już bardzo długo, bo ponad pół wieku. Przeszedłem długą drogę, byłem zawodnikiem, zostałem trenerem, sędzią, dotarłem na szczyt związku. Innym nie zawsze udaje się tyle osiągnąć. Przy okazji zwiedziłem niemal cały świat, poznałem całą armię cudownych i doświadczonych ludzi. Czego można chcieć więcej. Kilkanaście medali z największych imprez dopełnia miarę spełnienia. Życie mi się udało…

Który moment z kariery Andrzeja określam jako najbardziej spektakularny? Trudna sprawa. Po namyśle postawiłem na 1979 rok. Rok przedolimpijski. Były to fantastyczne mistrzostwa świata w san Diego.

- Wydarzenia przed mistrzostwami świata w Ameryce wcale nie zwiastowały tak pięknego i spektakularnego triumfu. Nieco wcześniej miałem poważne i dolegliwe kłopoty z kolanami, miałem poważne kłopoty z przyjęciem pionowej postawy. Były obawy czy w ogóle podołam. Z problemami jakoś się uporałem, pojechaliśmy na te mistrzostwa. A tam wszystko potoczyło się niczym w klasycznej bajce zwieńczonej dobrym morałem. Wygrywałem walki z jakąś niesamowitą lekkością, a w kilku przypadkach – łatwością. To był jakiś niesamowity trans. Wszystko z górki. Nie dość, że wygrałem wszystkie potyczki, to jeszcze za każdym razem zwyciężałem przed czasem, a w całym turnieju nie straciłem nawet jednego punktu. Szaleństwo jakieś. W nagrodę nazwano mnie Profesorem zapasów. I kto wie czy nie była to dla mnie najwyższa nagroda. To był wyraz poważnego uznania ze strony ludzi, którzy naprawdę wiedzą o co chodzi w tej całej zabawie na macie.

Dzisiejszy sport jest inny, już nie wzbudza takich emocji. Andrzej dostrzega ten problem i twierdzi, że należy walczyć z konsumpcyjnym podejściem do życia.

- Sport wirtualny wyparł niestety ten realny, prawdziwy, osadzony w naszej naturalnej przestrzeni. Komputer, gry i inne wynalazki zrobiły kawał dywersyjnej roboty. Jest to klasyczna ucieczka od wysiłku, wylewanych hektolitrów potu. Tu nie ma prawdziwej pracy bólu i kontuzji. Można zostać mistrzem świata klikając. Na szczęście natury nie sposób oszukać. Dziecko potrzebuje zastrzyku energii, to nic innego jak fizjologia. Powstają ciekawe programy, na przykład Mata w Każdej Szkole. Zapasy posiadają jeden wielki atut – mówię o podziale na kategorie wagowe. Tu grubasek znajdzie rywala o podobnej wadze, maluch trafi na malucha. I taki dzieciak, niekiedy lekceważony w swoim klasycznym środowisku, na macie ma szanse zostać prawdziwym Hero. Kwitnie rywalizacja. Warto rywalizować i przypomnieć czasy, gdy właśnie sport był jedynym oknem na świat. To sportowcy, artyści i politycy jeździli poza granice Polski. Teraz może to każdy i pewnie dlatego rola sportu osłabła. Koniecznie należy to zmienić.

Niedosyt. Gdy pada takie słowo, wtedy Andrzej przywołuje moskiewskie igrzyska. – ta myśl czasami przelatuje przez głowę. Ano nie mam olimpijskiego złota. W Moskwie, jeszcze na niespełna minutę przed końcem walki, ten złoty medal był mój. Sędziował pewien Fin, po walce bardzo mnie przepraszał. Powiedziałem – Za późno na przeprosiny. Była to ostatnia szansa by mistrzem olimpijskim został Rumun. Wiceprezydentem FILA też był gość z Rumunii. Zostałem wypchnięty poza matę, strącony z najwyższego stopnia podium. Do dziś boli. Boli lekko również 1982 rok i mistrzostwa świata w Katowicach. Tam jednak była kontuzja barku i też tylko srebrny medal.

Historię opowiedział Grzegorz Pazdyk, zilustrował fotografiami Jan Rozmarynowski, a dodatkowe pytania zadał Piotr Werbowy

wywiad-supron.jpg

Na zapaśniczej macie
- Jak podsumowałby Pan kończącą się kadencję Prezesa PZZ. Czy jest Pan z niej zadowolony, czy może znajdzie się coś, co można było zrobić lepiej?

Andrzej Supron
- Powiem tak, nigdy nie można powiedzieć, żeby nie mogło być lepiej. Zawsze są pewne elementy, które by można było poprawić, troszeczkę inaczej przeprowadzić, ale generalnie rzecz biorąc wydaje mi się, że wszystkie swoje założenia przedwyborcze wykonałem, można by powiedzieć z naddatkiem. Choć miałem na to nie pełną kadencję, ponieważ ja dopiero od 2017 roku zacząłem, zostałem prezesem po prezesie Grzegorzu Brudzińskim.

Moja kampania opierała się na haśle, że „prezes, to człowiek, który powinien bardzo godnie i skutecznie reprezentować związek” i poprzez znajomości – też swoje prywatne – organizować media i sponsoring. Wydaje mi się, że wszystkie te założenia zostały spełnione, ponieważ sam fakt, że prawie co roku mamy imprezę mistrzowską, co roku zdobywamy medale w Mistrzostwach Europy i Świata. Udało nam się pomimo tych nieszczęsnych paszkwili pisanych na nas do spółki skarbu państwa, czy ministerstwa zorganizować takie środki, żeby kluby otrzymały to, co jest dla nich niezbędne do prowadzenia zapasów, czyli maty, a dokładnie 70 mat. Dosłownie mogę powiedzieć, że dostali nawet ci, którzy już nie wierzyli w to, że taką matę kiedykolwiek otrzymają i co było największym zaskoczeniem, że związek nic od nich nie chciał, bo zdarzało się, że ktoś chciał coś za przyznanie takiej maty. Ale ja bym nie chciał prowadzić takiej rozmowy negatywnej. Uważam, że to jest kolejny sukces w mojej kadencji.

Co najważniejsze, jeśli idzie o środki, które niektórzy mi zarzucali, że obiecałem. To jest największa bolączka zapasów, w naszym środowisku, w naszej dyscyplinie, która niestety nie może się równać do innych, którym znalezienie sponsora nie przynosi wiele problemów, to u nas jest to bardzo trudne. Mimo pandemii, która panuje u nas już prawie drugi rok udało nam się poza przedłużeniem umowy z PWPW, z realnym przedłużeniem jej do Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, również udało nam się pozyskać dodatkowo dwie spółki skarbu państwa, jaką jest ENEA i PZU.

To są bardzo poważne wsparcia finansowe, które pozwolą nam nie tylko zwiększyć możliwości szkolenia dzieci i młodzieży, ale przede wszystkim wrócić do rozgrywek ligowych, które wiemy, że są jedną z lepszych form promocji naszej dyscypliny, jak również tworzenie dodatkowych środków dla zawodników i klubów.

Nie ukrywam, że chyba jednym z większych sukcesów jest nawiązanie bardzo owocnej i bliskiej współpracy w ramach dobrych praktyk, współpracy z Wojskiem Polskim. Udało się wcielić do wojska kilkadziesiąt zawodniczek i zawodników, co stanowi ogromne wsparcie finansowe dla nich, będące zarazem dużą motywacją.

Sukcesy jakie ostatnio udało nam się osiągnąć pozwalają nam stwarzać bardzo dobry klimat wokół zapasów, nie tylko w Ministerstwie Sportu, ale nawet wśród spółek skarbu państwa i jeszcze innych sponsorów.

Polska Liga Zapaśnicza - tak się będzie nazywała ta liga - będzie takim zwieńczeniem, niezbędnym do tworzenia potęgi polskich zapasów.

Na zapaśniczej macie
- Mamy piękne wyniki w zapasach kobiet i to w każdej kategorii wiekowej. Mamy coraz lepsze wyniki w stylu wolnym. W każdym z tych styli mamy po dwie kwalifikacje olimpijskie. Co się dzieje w stylu klasycznym, który kiedyś był potęgą, a dziś nasi klasycy coraz rzadziej przywożą medale z turniejów kontynentalnych czy światowych. W środowisku zapaśniczym można spotkać się z opiniami, że ta sytuacja to pokłosie nieprzedłużenia kontraktu z trenerem Maksymiukiem i powołanie w jego miejsce trenera Bazorkina, który nie dość, że nie wniósł nic nowego do naszych zapasów klasycznych, to skonfliktował środowisko wewnątrz kadry i nie zadbał o ciągłość jeśli idzie o młode pokolenie zawodników. Jak Pan odnosi się do takich opinii i jaki ma Pan – jako były zawodnik grecko-rzymskiego stylu - pomysł na poprawę tej sytuacji?

Andrzej Supron
- Nie ukrywam, że chociaż jestem prezesem wszystkich styli, styl klasyczny jest mi jakby bliski sercu. No cóż, jest to smutna prawda. Rzeczywiście podniósł się poziom w stylu wolnym, a w tej chwili mogę powiedzieć, że zapasy kobietami stoją. To co panie w tej chwili zdobywają, to jest coś naprawdę wyjątkowego. No można powiedzieć, że renesans polskich kobiecych zapasów. Mnie jako prezesa może to tylko cieszyć. Natomiast jeśli chodzi o styl klasyczny, wydaje mi się, że wydział wyszkolenia – w końcu mamy w każdym stylu wice prezesa, który jest prezesem kierunkowym do danego stylu, jak i również wydział wyszkolenia powinni przeanalizować sytuację.

Ja powiem tak. Jako prezes nie powinienem w sumie ingerować w sprawy szkoleniowe. Co prawda nie jestem – jak to się mówi  - „z ulicy”, byłem zawodnikiem, byłem trenerem i wiem na czym to polega, ale najgorsze byłoby, gdyby o sprawach szkoleniowych zaczął decydować prezes.

Trochę mnie bolą takie krzywdzące opinie, że to wina prezesa, że prezes tego nie zrobił, że powinien zrobić tak... Ja przypominam, że prezes to nie jest jednoosobowa firma, że jest dwunastoosobowy zarząd, który gremialnie podejmuje decyzje. Gdyby moja decyzja była odmienna do większości członków zarządu, to ja nie miałbym nic do gadania. W związku z tym nie chciałbym, żeby jakakolwiek wina za pewne ułomności w pracy zarządu spadała tylko na mnie. Pytanie jest, czy rzeczywiście była to wina, czy też nie.

Bazorkin w pewnej początkowej fazie był bardzo ciekawym trenerem. On wrzucał jakiś nowy powiew do polskich zapasów. Tak jak pojawił się Yusup, utytułowany, z Rosji i to też robiło wrażenie. Gdyby Bazorkin nie był ortodoksyjny w swoim życiu prywatnym, a co zarazem idzie i w trenerskim, bo nie można było się napić przy nim piwa, a w jego otoczeniu nie wolno było przeklinać, to pewnie byłaby z tego jakaś korzyść. Natomiast jego charakter, gdzieś został na poziomie Związku Radzieckiego, gdzie wielcy mistrzowie za piwo odsyłani byli z obozów.

Nie ukrywam, że pewne poczynania zawodników – mówiąc całkiem z boku – były troszeczkę mało profesjonalne. Nie można odmówić udziału w zgrupowaniu zawodników pod różnymi pretekstami, że żona urodziła, że coś innego, że jest brak możliwości wyjechania na zgrupowanie, a potem za tydzień na „facebooku” napinać pięści na jakimś tam zboczu góry w Austrii, czy gdzie to tam było. To trochę mało profesjonalne. Nie ukrywam, że był to problem, który dotykał zawodników, na szczęście nie wszystkich.

Sam Bazorkin niestety jako trener się nie sprawdził, Nie ukrywam, że sam wnioskowałem o to, żeby jednak zmienić trenera. Były różne koncepcje, które upadły w rezultacie trenerem został Włodek Zawadzki. Czy jest dobrym trenerem czy nie? Nie mnie to osądzać. Wyniki mówią same za siebie. Może problem leży u podstaw. Bardzo podoba mi się praca u kobiet. Tam u podstaw trenerem jest trener, który był trenerem kadry seniorów. Poukładany, wie jak ustawić zawodniczki, świetny technicznie – mówię o Grzywińskim – i rzeczywiście, to zaczyna powoli procentować. Już ułożone dziewczyny idą do Marcinkiewicza, a od Marcinkiewicza idą do Krajewskiego i widać te postępy.

Ja oczywiście jako prezes się cieszę, bo jestem oceniany jako Polski Związek Zapaśniczy, a nie jako jeden styl. Moglibyśmy powiedzieć, że był okres, kiedy zapasy były bardzo słabe. Jak ktoś teraz mówi, że zapasy są na dnie, to się bardzo myli. Zapasy od dawien dawna tak dobrze sobie nie radziły. Cieszy nas to, że my jako związek jesteśmy teraz wysoko oceniani. Byliśmy na trzeciej pozycji, a w tej chwili możemy powiedzieć, że dobijamy się na drugą pozycję wśród dyscyplin olimpijskich w Ministerstwie Sportu i to nas bardzo cieszy.

Mam nadzieję, że po Igrzyskach, bo już byłoby bez sensu cokolwiek w tej chwili robić, co pokazała przeszłość jakie były popełniane błędy nawet za moich poprzedników i takich ruchów nie powinno się robić, dlatego po Igrzyskach Olimpijskich będziemy rozliczać wszystkich trenerów i będziemy słuchać jaka jest koncepcja. Mam nadzieję, że sztab, który ma teraz bardzo dobre wzorce – patrząc na kobiety, na wolniaków – wyciągnie z tego wnioski i zaproponuje coś nowego, radykalnie innego od tego co niestety do tej pory trwa.

Na zapaśniczej macie
- Liga, liga i jeszcze raz liga. Czy według Pana powinna istnieć? Jeśli tak, to jak powinna wyglądać, jak powinna być zorganizowana Pana wymarzona liga zapaśnicza?

Andrzej Supron
- Powiem tak, chociaż jesteśmy dyscypliną indywidualną i czasami udział zawodników w jednej, dwóch ligach trochę komplikuje pracę trenerską, ale wiemy jak ważne są wsparcia finansowe dla zawodników. W związku z tym jestem przekonany, że taka liga powinna powstać.

Nie będę się już powtarzał, że byłem orędownikiem tej inicjatywy Damiana Fedorowicza, bo to był świetny pomysł ta liga. Wspierałem ją udziałem w rożnych spotkaniach, na różnych tam wystawach. Przykro mi tylko, że w jednej z wypowiedzi Damian się wyparł, a nie byłem tam sam. Była tam również Michalik, robiliśmy zdjęcia i tak dalej. Nie może się również wyprzeć fakty, że byłem z nim u sponsorów, próbując namówić ich do sponsorowania ligi. No niestety prawda jest smutna, taka, że Damian nie był do końca profesjonalnie przygotowany do prowadzenia takiej ligi. Nawet na takie spotkanie w BLACHACH PRUSZYŃSKIEGO, gdzie jest profesjonalny dział marketingu, gdzie przyszła pani od marketingu i chciała zobaczyć prezentację Damian odpowiedział – No to ja to wszystko powiem. Tak się profesjonalnie nie walczy o sponsora. No i cóż, mimo że jesteśmy kolegami z Krzyśkiem, powiedział – Na tym etapie – żeby mnie nie obrazić – zdecydowaliśmy się na MMA i na razie nie będziemy wchodzić w nic innego. Powiedział delikatnie, że nie przekonał dyrektor marketingu do siebie i do dyscypliny.

Cóż pomysł był świetny, liga wniosła nowy powiew, bardzo ładnie to wyglądało w obrazku. Problem powstał wtedy, gdy okazało się, że pełniącym obowiązki prezesa PWPW jest pan Kowalski, który sam zakładał zawodową ligę w piłce ręcznej. Kiedy zorientował się, że nasza Krajowa Liga Zapaśnicza – mogę powiedzieć nasza, bo co prawda to nie był nasz projekt, ale nasza wizytówka, jak zorientował się, że nie ma żadnej kontroli nad środkami, które są przekazywane poprzez PZZ na ligę, że nie ma zarządu, rady nadzorczej to po prostu się przeraził. Powiedział, że to jest wręcz niemożliwe, żeby jednoosobowa spółka otrzymywała pieniądze skarbu państwa i kategorycznie zarządał zerwania umowy z KLZem. Ja próbowałem jeszcze na prośbę Marka Cieślaka, który był z ramienia zarządu rzecznikiem między ligą, a zarządem, aby napisać jakieś pismo, może zmienią zdanie. Ja zadzwoniłem i mówię – Panie prezesie, co by nie mówić to liga była świetna promocja dla zapasów, również dla PWPW, a on mi wręcz powiedział w ostrym tonie – Panie prezesie sprawa KLZu jest zakończona. Nie było żadnej dyskusji, on się po prostu przeraził, że te pieniądze w każdej chwili – hipotetycznie – mogą trafić w niepożądane ręce. I to był koniec współpracy PWPW z KLZem.

Dlatego nie ma tu żadnej winy, ani mojej, ani zarządu, ani nikogo, tylko – niestety – sposobu prowadzenia nieprofesjonalnie tej naprawdę profesjonalnej ligi. My już nie mieliśmy na to żadnego sposobu, żeby PWPW w dalszym ciągu sponsorowało ligę.

Liga jako taka próbowała szukać środków do – w dalszym ciągu – prowadzenia ligi, ale powiem szczerze, że napis na ledowym banerze „POLSKA LIGA SZUKA SPONSORA”, to było słabe. Wydaje mi się, że gdyby poprawić te elementy to jest to coś, co może naprawdę funkcjonować.

Dlatego ja, mając pełną świadomość jakie korzyści wynikały z takich rozgrywek drużynowych, które mają przewagę nad rozgrywkami indywidualnymi również powołuję w tej chwili Polską Ligę Zapaśniczą, na co już pozyskałem środki. Mamy podpisany list intencyjny wszystkich sześciu klubów, które zdeklarowały się wziąć udział w lidze. Wszystkie sześć klubów wykupują udziały, które będą brały udział w zyskach po sezonie ligowym. Oczywiście liga będzie dawała klubom narzędzie w postaci transmisji telewizyjnych i to będzie coś da szansę nie uzależniać się tylko od jednej tylko spółki skarbu państwa, ale pozwoli wspierać kluby poprzez ich regionalnych sponsorów. Dajemy projekt do sponsorów, a i ja będę wspierał go swoją osobą w działaniach marketingowych.

Co do samej ligi, to jest decyzja klubów, które się zgłosiły, żeby przynajmniej przez pierwszy sezon składała się tylko z polskich zawodników, bo będzie to szansa dla drugich, trzecich numerów zafunkcjonować w tej lidze pozyskując dodatkowe środki, ale nie ukrywam, że w przyszłości przewidujemy jakąś możliwość udziału dwóch zawodników, zawodniczek zagranicznych w jednym meczu. To jest potrzebne, to ubarwia. Myślę, że liga w trakcie trwania będzie ewaluowała w taki sposób, jaki będą kreowały wymogi. Tu jesteśmy bardzo otwarci na różnego rodzaju sugestie i coś co by mogło wnieść coś ciekawego do ligi. Chcemy wprowadzić jeszcze większy „show”, w postaci nie tylko ledów, ale i świateł, muzyki. To są te elementy, które się ostatnio bardzo sprawdziły na Mistrzostwach Europy, czy na turniejach Pytlasińskiego, Poland Open i Ziółkowskiego. Widać, że to robi wrażenie, to jest dobrze odbierane i to się bardzo ładnie – mówiąc w żargonie – sprzedaje w obrazku.

Na zapaśniczej macie
- Liga KLZ była i pewnie do dziś jest postrzegana jako jedna z najlepszych promocji zapasów.
Dzięki KLZ zapasy istniały praktycznie co tydzień w ramówce telewizyjnej i prasowej, dziś można trafić na krótkie reportaże o zapasach przy okazji dużych wydarzeń, lub dzięki lokalnym mediom, które „czasem zaglądają” do hal klubów zapaśniczych. Jaki ma Pan pomysł na rozszerzenie promocji zapasów w mediach?

Andrzej Supron
- Nie jest to żadna tajemnica, że najlepszą promocją poza wynikami sportowymi są media. Tutaj staramy się cały czas z nimi współpracować, tak jak to również pan czyni, czy jak to robią inne podmioty w social mediach przekazują informacje z zawodów, wywiady z zawodnikami, różne fajne „hashtagi” w wykonaniu zawodników, czy też kadry. To wszystko tworzy nam tak zwany ekwiwalent medialny, który jest przedstawiany dla naszych sponsorów, żebyśmy mogli być ich partnerami, a nie czerpać tylko korzyści jednostronnie.

Oczywiście nie stać nas było na transmisję podczas Mistrzostw Europy, której zresztą polska telewizja nie chciała. W tej sprawie są już prowadzone rozmowy na poziomie ministerstwa i nawet była rozmowa z panem premierem, że nie może tak być, że jedna z czołowych dyscyplin i najbardziej zasłużonych w historii polskiego sportu jest pomijana przez telewizję publiczną. Do tego koszt transmisji to 2 mln złotych, na co nas PZZ nie stać, a w tej chwili telewizja niczego nie robi za darmo. Więc podpisujemy umowy poprzez współpracę z redaktorami, z komentatorami poprzez różne stacje takie jak POLSAT NEWS, TVP INFO i inne informacyjne stacje, przekazujemy wiadomości, które są również wrzucane do wiadomości wieczornych, sportowych i tak dalej. Oczywiście internet, social media, to są również komunikatory, które zwracają uwagę na naszą dyscyplinę i komunikują nasze sukcesy.

Na zapaśniczej macie
- Do promocji potrzebne są pieniądze. Jak planuje Pan dotrzeć do sponsorów i czym przekonać ich do inwestowania w tą piękną dyscyplinę?

Andrzej Supron
- Mamy nadzieję, że jak już powstanie liga i będzie możliwość promowania danej firmy, danego produktu to oni będą chcieli wejść do ligi. Również kluby rozmawiają ze swoimi regionalnymi sponsorami, że będzie taka możliwość ich promocji i nie ukrywamy, że liga będzie takim sporym wsparciem. Zacząłem już rozmawiać z jedną firmą bukmacherską, która w sumie jest zainteresowana, ponieważ będą to rozgrywki drużynowe, gdzie można obstawiać swoje typy. To pokazuje, że oni są otwarci również na ten rodzaj prowadzenia swojej firmy poprzez rozgrywki sportowe, jak i również wspierania sportu. Cały czas mam świadomość, że podczas rozgrywek, prowadzenia rozmów te możliwości będą się pojawiały i będziemy robić wszystko, żeby je pozyskać dla polskich zapasów.

Na zapaśniczej macie
- Szkolenie młodzieży to kolejny punkt, o który chciałbym zapytać. Jaki ma Pan plan na pozyskanie „narybku” sportowego do zapasów?

Andrzej Supron
- To powtórzę się, że najlepszą formą to są wyniki sportowe, które powodują, że dany sportowiec, jego sukcesy są magnesem. Również wspieranie małych klubów w niewielkich aglomeracjach, to też jest formuła, która pozwoli przyciągnąć młodzież z tych rejonów, ponieważ sport jest tam jeszcze bardzo atrakcyjną propozycją dla dzieci. Więc wspieranie osobiście i poprzez rożnego rodzaju dzialania, poprzez przeprowadzanie różnych projektów, jak „Zapasy sportem wszystkich dzieci”, „Mata w każdej szkole”, to są te programy, które pokazują, że zapasy mogą być bardzo atrakcyjne. A zapasy są atrakcyjne, bo proponują wspaniałą ogólnorozwojówkę. W przekonywaniu rady szkolnej, nauczycieli, dyrekcji, jak i samych rodziców powtarzamy, że również są bardzo bezpieczną dyscypliną sportu, a na pewno najbezpieczniejszą jeżeli idzie o sporty walki, bo wiadomo, że u nas nie ma uderzeń, duszeń, łamań, to są bardzo poważne argumenty. No i jest to dyscyplina wyjściowa na każdą inną, którą mogą uprawiać dzieci.

Tu będziemy kładli bardzo mocny nacisk, żeby te programy trafiały właśnie do tych miejscowości, gdzie młodzież naprawdę chętnie bierze udział w zajęciach zapaśniczych.

Strasznie mnie cieszy jacy są kreatywni nasi trenerzy. Ja byłem zachwycony, jak poszło hasło „pogoń wirusa”, gdzie trenerzy rozdawali maty swoim zawodnikom, w trakcie tej trudnej sytuacji. Nie ukrywam, że chwaliłem się tym w ministerstwie, pokazywałem jak sobie zapaśnicy radzą. Te filmiki, które oni przesyłali były naprawdę imponujące. To można było pokazywać jak w tym trudnym momencie zapasy sobie radzą. Moje gratulacje dla trenerów, którzy wykazali się ogromną kreatywnością. Wydaje mi się, że to też pozwoliło przetrwać bezpiecznie ten okres jakim był COVID.

Na zapaśniczej macie
- Istnieją opinie, że jako PZZ mamy małą siłę przebicia na tle innych federacji jeśli idzie o możliwość odwołania się od werdyktów sędziowskich. Czy ma Pan jakiś pomysł na zmianę tej niekorzystnej dla nas i czasem krzywdzącej zawodników sytuacji?

Andrzej Supron
- Co ja mogę powiedzieć. To jest pytanie jakby nie do mnie, bo ja nie jestem w komisji sędziowskiej, ja nie jestem sędzią międzynarodowym. Są wice prezesi, są przewodniczący. Ja mogę nieskromnie powiedzieć, że jak byłem wice prezesem od spraw sędziowskich, to na Igrzyska Olimpijskie pojechało trzech sędziów. Na mistrzostwa Europy, Świata jeździło minimum dwóch sędziów. Coś, co powodowało, że nasza obecność na matach była zauważalna, a to stanowi zawsze „miecz obosieczny” dla tych, którzy chcą nas skrzywdzić. I wydaje mi się, że ta skromna – no niestety - ekipa w postaci tylko jednego sędziego międzynarodowego najwyższej klasy jest naszą klęską. Tu by trzeba było się zastanowić nad tym, jak poprowadzić szkolenie sędziów w naszym kraju, żeby oni dobijali się do najwyższej klasy sędziowskiej pozwalającej sędziować Mistrzostwa Europy, Świata również seniorów, bo to są najważniejsze imprezy.

Na zapaśniczej macie
- Czy ma Pan jeszcze jakieś cele, które pominąłem w pytaniach, a które stawia Pan sobie po ewentualnej wygranej?

Andrzej Supron
- Oczywiście, że tak. Człowiek, który nie stawia sobie nowych celów, to jakby się cofał, bo życie idzie do przodu. Moim zadaniem jest doprowadzić – korzystając z tej, takiej naprawdę bardzo dobrej sytuacji w Polskiej Armii, żeby co najmniej pierwsze numery i drugie numery były w strukturach wojskowych. To zagwarantuje im stypendium nie uzależnione od sponsora na rok, czy tam dwa, tylko do końca pobytu ich w wojsku. To pozwala również przejść na wcześniejszą godną emeryturę. Więc moim zadaniem będzie zwiększenie ilości etatów, a jest taka możliwość, bo przepisy w tej chwili na to pozwalają i skutecznie będę to realizował. Nie zapominając oczywiście o różnego rodzaju innych podmiotach gdzie takie wsparcia finansowe się pojawiają. To jest jedno z moich głównych zadań w ewentualnej przyszłej kadencji, żeby doprowadzić, żeby co najmniej pierwsze, drugie, a nawet i niektóre trzecie numery miały taką gwarancję pozyskiwania środków miesiąc w miesiąc przez lata.

Chcesz byćna bieżąco?

dodaj

* Osobie, która przekazała dane Administratorowi Danych, przysługuje prawo do nakazania “zapomnienia danych”. W każdej chwili może ona zdecydować o wypisaniu się z newslettera poprzez kliknięcie w link przesylany wraz z newsletterem i usunięciu swojego adresu e-mail z bazy danych